No to się popisałam. Ojciec sam dotarł do mnie, jako,że mój sen był zbyt twardy by przerwał go jakis tam komórkowy budzik. Do dworca mam 15 min. Bładził 2h. ups. Dobrze,że znał mniej więcej adres. I co,że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, jak opowiadał którędy szedł i dokąd dotarł. Cóż, on nie był już tak bardzo rozbawiony.
Wpierniczył drożdżówkę z makiem i stwierdził,że będzie roznarkotyzowany. Fakt, humor mu się poprawił i zabrał swoja kochana córkę na piwko. Szkoda,że nie powiedział „córeczko zapal sobie z ojczulkiem” ale nie jestem aż tak wymagająca. Widać,że się starał,no. Całkiem miło. I zostawił mi kasę na budzik… po co, przecież już trafi:P
Wsadziłam go w pociąg i wróciłam do codzienności. Znowu pusty dom, chłopaki wracaja w niedzielę, chyba. No to już drugi weekend z rzędu jak zostawiaja mnie tak bezczelnie na tak długo.
I co, ze nikt nie odpowiada.
Mogę sobie zostawiać otwarte na oścież drzwi jak ide do łazienki, mogę wcale nie zakładac czegoś na siebie jak wstaję z łózka i ide zrobic kawę, mogę to, to i to, ale kto wyniesie smieci?
…….
Kogo ja chcę oszukać?!
Nie zapowiada się,żeby cos się zmieniło