tel:
dzwonila mama, nie potrafilam z Nia rozmawiac, przykre... bedzie na Swieta.... teskno....
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
dzwonila mama, nie potrafilam z Nia rozmawiac, przykre... bedzie na Swieta.... teskno....
Kolejny dzien...nastepny, wczorajszy, dzisiejszy, taki jak pare dni, godzin, minut temu, taki jak jest teraz i takim bedzie za chwil pare do jutra, ktore juz dzis sie budzi. Przelewa, nalewa, wypelnia, gwalci mysla swiadomosci codziennosci innej, dziwnej, koszmarnej, bezdusznej. Inaczej, prosciej, bez dna, gleboko, przy wierzchu. Bije, trzaska, huczy, dmucha, zimno... Nie patrze, nie widze, nie slucham, nie czuje. Nie zniose obrazow, nienawidze dzwiekow, drazni mnie dotyk. Siedze, stoje, leze, ide. Dokad?Jak?Ktoredy?Kiedy? Z kim? Tam. Powoli. Droga. Teraz. Sama.
I tak, mniej wiecej, wyglada dzien "dzisiejszy"
Czym jest przyjazn....? Dlaczego ludzie uzywaja tak wielkich slow....? Nie wiem, ale czy naprawde tak latwo po prostu czlowieka zostawic...? Nie rozumiem jak w kims moga stworzyc sie tak silne granice, oslony, taka wielka obojetnosc, ze potrafia traktowac milczeniem, wiecznym juz moze nieistnieniem.... Dlaczego tak im latwo zburzyc w czlowieku to, co sie zaczynalo odbudowywac....? Kto im dal taka sile, taka bezwzglednosc....? Nie rozumiem, nic nie rozumiem....? Niepojete dla mnie....Rodzi sie strach, nowa obawa, jak w takich chwilach mozna zaufac komukolwiek....?Czy w ogole mozna? Komu? Kiedy? Skad wiedziec? Czy pozostaje wierzyc samej sobie? A i to trudne ogromnie.... zniewolona strachem, opetana obawa...znieksztalcona istnieniem....sponiewierana przez zycie...wyrzucona gdzies tam....znaleziona na wpol zywa.... porzucona, bo za dlugo by trwalo leczenie.... mloda.... Niepojete, mam jednak po co zyc, byc, czuc, sluchac, o kim marzyc, z kim plakac, do kogo sie usmiechac.... do kogo mysla biegac wieczorami setki kilometrow.... o kogo sie martwic, komu przypominac, ze nalezy dbac o siebie.... Dlaczego nie mozna miec kogos na wyciagniecie reki...dlaczego nie dane jest zobaczyc.... dlaczego nie mozna poczuc oddechu.... dlaczego niemozliwym jest zapukanie do drzwi i powiedzenie "witam"... za daleko, zbyt daleko, a jednak tak bardzo odczuwalne...
Nie lubie takich dni... nie lubie gdy wszystko mowi mi "uciekaj". Nie cierpie, kiedy chcac brac nogi za pas, padam, bo zapomnialam, ze mnie przywiazano do zycia. Nie potrafie wracac do domu, nie majac w tym zadnego celu i jeszcze podrodze zastanawiam sie czym wlasciwie dom jest i gdzie tak naprawde moj sie znajduje, bo ten na pewno nim nie jest. Placze, gdy tesknota nie pozwala skupic sie na czymkolwiek. Lzy plyna gdy teskniac czuje radosc, ze jest za kim. Krzycze w sobie, jak nie mam sie do kogo odezwac. Jestem tutaj, bo nie wiem, przywyklam. Piszcze wiadomosci do Kogos, kto dal radosc, pozwolil odnalezc siebie, ale nie odzywa sie od jakigos czasu. Denerwuje sie, bo Ktos dal mi mozliwosc Szczescia, a teraz milczy, bo chce sie odsunac, twierdzac, ze juz do niczego potrzebna nie jest. Wpadam w panike, bo zaczynam czuc, a to jest takie straszne, niebezpieczne. Slaniam sie na nogach, bo pochlanialam kazda literke, trzymalam w rekach czas i o spaniu mowy nie bylo. Drapie sie po glowie, bo lubie. Pale papierosy bo jest okazja. Robie kawe bo z niej wyplywa wszystko i pozwala na korzystanie z dnia dluzszego. Nie budze sie, bo nie istnieje dzien-noc-dzien, ale dzien-dzien-dzien. Nie czuje ciepla, bo kaloryfer wylaczony, a w rece kto pochuchac nie ma. Trzese sie w sobie, bo sie koszmarnie martwie. Nie znam slow, ktore moglyby mnie wyrazic. Pisze, bo nie ma oczym. Slucham, a nie ma kogo. Spiewam, choc nie potrafie. Czytam, bo ktos napisal. Jestem.
kaze sobie trwac, ja chce, ja pragne, daze do tego, uwielbiam, kocham. Uczucie mile, cudowne, piekne, niebotyczne wrecz. o co mi chodzi...?