przyjazn?
Czym jest przyjazn....? Dlaczego ludzie uzywaja tak wielkich slow....? Nie wiem, ale czy naprawde tak latwo po prostu czlowieka zostawic...? Nie rozumiem jak w kims moga stworzyc sie tak silne granice, oslony, taka wielka obojetnosc, ze potrafia traktowac milczeniem, wiecznym juz moze nieistnieniem.... Dlaczego tak im latwo zburzyc w czlowieku to, co sie zaczynalo odbudowywac....? Kto im dal taka sile, taka bezwzglednosc....? Nie rozumiem, nic nie rozumiem....? Niepojete dla mnie....Rodzi sie strach, nowa obawa, jak w takich chwilach mozna zaufac komukolwiek....?Czy w ogole mozna? Komu? Kiedy? Skad wiedziec? Czy pozostaje wierzyc samej sobie? A i to trudne ogromnie.... zniewolona strachem, opetana obawa...znieksztalcona istnieniem....sponiewierana przez zycie...wyrzucona gdzies tam....znaleziona na wpol zywa.... porzucona, bo za dlugo by trwalo leczenie.... mloda.... Niepojete, mam jednak po co zyc, byc, czuc, sluchac, o kim marzyc, z kim plakac, do kogo sie usmiechac.... do kogo mysla biegac wieczorami setki kilometrow.... o kogo sie martwic, komu przypominac, ze nalezy dbac o siebie.... Dlaczego nie mozna miec kogos na wyciagniecie reki...dlaczego nie dane jest zobaczyc.... dlaczego nie mozna poczuc oddechu.... dlaczego niemozliwym jest zapukanie do drzwi i powiedzenie "witam"... za daleko, zbyt daleko, a jednak tak bardzo odczuwalne...