mada faka
Oł sit, tak wlasnie skomentowałabym dzien dzisiejszy….
Poranek- o jak slicznie zrobiłam sobie wolne od szkolyJ , piekna perspektywa dnia (zostane niewykształconym debilem, coz….).
Kolejno:
- przemarsz na targ w celu zakupienia choinki. Wooow udalo się, jest piekna, wieksza sporo ode mnie, ciezka jak cholera, czulam się przy niej jak krasnal zwłaszcza gdy musiałam ja doniesc po oblodzonych chodnikach, ulicach do domu na wlasnych ramionach. (kiedy nastepne zawody strong woman?)…
-chwila odpoczynku w domu i heja na dworzec, by udac się do troszke większego miasta na zakupy (była gdzies 12, wróciłam o 18) a kupiłam: nic, pozniej tez nic, ale najpiękniejsze było to NIC, którego się nie spodziewałam, wreszcie zdenerwowana jak malo kto na tej ziemi, zdecydowałam się wydac pare groszy, na… rogala…… 6 godzin chodzenia robi swoje i wprawia mnie wpiekny nastroj (no zdarzaly się chwile odpoczynku, gdy stawałam na pare sekund mówiąc „mam wszystko w dupie”-nie wiedziałam ze mój tylek jest w stanie pomieścić tak duzo). Wrednosc moja codzienna niknie przy tym, co się dziac zaczyna. Lepiej nie podchodzic, albo uszy zatkac. Np. jakas kobieta krzyczy na swojego synka „cicho bądź, nie mow tak glosno!!!”, to ja do chłopczyka „tak mow szeptem, żeby darla się na ciebie, ze nic nie słyszy”- i guwno mnie obchodzi co sobie o mnie pomyślała…. Pozniej „i po co się tak wszyscy uśmiechacie? I tak wasze zycie nie ma sensu” albo sprzed.- „podoba ci się ta sukienka?”, ja- „tak, jest piekna, daj mi pani jeszcze sznur i możecie mnie przywiesic na choinke”…. Paranoja… nie wiem czy to moje podejście do zakupow, czy fakt, ze od rana do 18 spalilam tylko jednego fajka…. Łojojoj…
Az wreszcie do domu czas nadszedl wrócić. Na dworzec wiec, ale hmmm się okazalo, ze autobus dopiero za godzine… ah uwielbiam stac na dworze, marznac i wystawiac ludziom jezyk….
Przyjechal, no niemożliwe hrabia się wreszcie zdecydowal. Wspomne ze autobus zawalony bydlem, ze oj, dziwne, ale udalo mi się swoja dupe posadzic, pieknie, Kolo pijanego grubasa, który zasnął, przechodzily go dziwne drgawy i zaczal chrapac… cudnie, upajałam się ta melodia….
A teraz- hmmm jest wprost niebotycznie, siedze tutaj, mysle o wypr. , które wczoraj ruszylo z miejsca 0.2 na 0.3; o projekcie (wczoraj zebrane materialy, pomysl i troszke zaczety), o przedstawieniu lektury (chyba będę improwizowac) i oczywiście o jutrzejszej poprawie probnej maturki z matmy.
Ah pieknie me zycie. Serio, zyc nie umieracJ))))
(Kindzior polej!!!!!)